Advertisement
~Romantyczni rewolucjoniści, antystalinowscy komuniści, etyczni socjaliści, ludowi historycy... Wprowadzenie do brytyjskiej czerwieni~Zapraszamy na pierwsze spotkanie z cyklu seminariów o historii brytyjskiej lewicy i brytyjskiego marksizmu prowadzonego przez dra Łukasza Molla.
link do tekstów: https://drive.google.com/drive/folders/10gd5bbWU1xDdHWOfjybA-e9CeNSxeQSZ?usp=drive_link
Literatura:
M.A. Allison, Imagining Socialism: Aesthetics, Anti-Politics, and Literature in Britain, 1817-1918, Oxford 2021, s. 1-33, 223-240.
Dla chętnych:
T. Nairn, The English Working Class, “New Left Review” Mar/Apr 1964, 1/24.
E.P. Thompson, The Peculiarities of the English, “Socialist Register” vol. 2, 1965.
---------------------------------
There Ain’t No Red in the Union Jack? Na rabatkach brytyjskiego marksizmu
Panowie – i Panie – czyż Anglia nie jest wyspą? Po co właśnie teraz, w 2024 roku, po Brexicie i pozbyciu się z Partii Pracy lewego skrzydła Jeremy’ego Corbyna, przejmować się nieżyjącymi angielskimi marksistami? Czemu robić to akurat tutaj, z miejsca – na pozór – tak odległego i odmiennego: Europy kontynentalnej i jej środkowowschodnich peryferii? I dlaczego w ogóle mielibyśmy zgłębiać historię lewicy z kraju, który stał się stetryczałą monarchią, zdemontowanym państwem dobrobytu, pogrążonym w post-imperialnej nostalgii i uwiedzionym przez prawicowy populizm? Czy nie jest to modelowa historia katastrofy, której raczej chcielibyśmy uniknąć? Czy nie jest tak, że ojczyzna rewolucji przemysłowej, w której Marks upatrywał przyszłej rewolucji komunistycznej, nigdy nie dała się porwać czerwonym sztandarom?
Wątpliwości te są zasadne, ale mimo to, chciałbym zaproponować inną perspektywę powrotu do brytyjskiego marksizmu. „There Ain’t No Black in the Union Jack?” – zapytywał w latach 80. swoich towarzyszy kulturoznawca Paul Gilroy, zarzucając im, że dostrzegają jedynie „wybieloną” i wyidealizowaną klasę robotniczą, zamiast uznać jej wielorasowy i postimperialny charakter. Chociaż do jego pytania o miejsce „czerni” – rasy – w polityce klasowej przyjdzie nam powrócić, to nasze rozważania będą krążyły wokół tego, jakie miejsce na lewicy brytyjskiej zajmuje „czerwień”. Czerwone sztandary – nie tylko komunizmu, ale i fabianizmu, socjalizmu etycznego, gildyjnego, humanistycznego, chrześcijańskiego; czerwona krew – rewolucja; czerwone serce – romantyzm; czerwone róże – przyroda i piękno; czerwona cegła – społeczności robotnicze; czerwona szminka – robotnicze subkultury, glam i artyzm… Czerwieni, niekiedy dyskretnej i uśpionej, w brytyjskiej tradycji jest całkiem sporo, tyle że trzeba umieć ją znaleźć, a czasem bardziej niż dostrzec – poczuć. Jak w czasach najmroczniejszego epizodu thatcheryzmu – Wielkiego Strajku Górników – śpiewała w utworze „Red Sleeping Beauty” („Czerwona Śpiąca Piękność”) grupa McCarthy: nawet gdybyśmy śnili swój sen przez sto lat, ona – Thatcher – nas z niego nie wybudzi. Jest w tej tradycji coś upartego, co powraca, pomimo kolejnych wolt i zdrad laburzystów, klęsk ruchów społecznych, czy kooptacji kontrkultur.
No dobrze, ale co z tymi wszystkimi odcieniami czerwieni wspólnego możemy mieć my? Nie da się zaprzeczyć, że mainstreamowa lewica wyspiarska podążyła drogą odrębną nawet w stosunku do zachodniej lewicy kontynentalnej, a co dopiero względem lewicy na postsocjalistycznym wschodzie. Również brytyjski marksizm, jakkolwiek krytyczny wobec socjal-imperializmu, kulturowego jingoismu i intelektualnego prowincjonalizmu, pozostawał jednak mocno zanurzony w rodzimej historii, tradycji, symbolice. Tego zainteresowania wyspiarskich marksistów tym, co specyficznie angielskie (ale też północnoangielskie, plebejskie, szkockie, walijskie, irlandzkie…) nie będziemy jednak poczytywać za wadę, która czyniłaby ich przemyślenia oderwanymi od naszych trosk. To właśnie odstępstwa, herezje brytyjskich marksistów – czynione w kraju, który, podkreślmy, miał przejść modelową drogę ku społeczeństwu bezklasowemu – pociągają nas tu najbardziej. Czy właśnie dzisiaj, gdy stare dogmaty i schematy zawiodły, to nie herezje są jedynym sposobem, by zachować wiarę w przyszłość? Głosimy to wszystko, pamiętając, że z herezji bardzo łatwo zapędzić się za daleko, a nawet osunąć w zdradę.
„Zboczenia” brytyjskich marksistów wydają nam się, mimo wszystko, wyjątkowo normalne, bo całkiem dobrze można je odnieść do aktualnych dyskusji toczonych w polskich środowiskach lewicowych. Nie tylko wpisują się one w te dyskusje, co pozwalają przeformułować kategorie sporu i zająć w nich wyłamujące się z utartych podziałów stanowiska. Będziemy powracać zwłaszcza do trzech takich sporów.
Spór pierwszy: tradycja czy postępowość?
Polska lewica dzieli się wokół tej kwestii, ale ramy tego podziału wyznacza konflikt między liberalnymi kosmopolitami a konserwatywnymi nacjonalistami. Ci pierwsi wybierają postępowość – ograniczaną zwykle do tematów „obyczajowych”, przeciwstawionych kwestiom socjalnobytowym i definiowaną zazwyczaj jako kopiowanie/gonienie Zachodu – w kontrze do kultury polskiej, którą postrzegają jako tradycyjną i duszną. Ci drudzy, przeciwnie, odrzucają progresywne prądy kulturowe, widząc w nich nihilizm i brak poszanowania dla kultury rodzimej, której nosicielką mają być zwłaszcza grupy nieprzynależące do wielkomiejskich elit i nuworyszowskiej klasy średniej. Lewica, akceptując tak rozpisane ramy sporu i sprzymierzając się z jedną lub drugą stroną, traci szansę na bycie autonomiczną siłą. Gdy jednoczy siły z liberałami słusznie oskarżana jest przez swoje środowisko o porzucenie walki klasowej i tematów socjalnych, a na dodatek prawica zarzuca jej kulturowe zdystansowanie się od zanurzonych w polskości klas niższych na rzecz wykształciuchów i „fajnopolaków”. Gdy lewica próbuje zaś zniwelować swój dystans to „zwykłych ludzi”, czyni to w znacznej mierze poprzez przyjmowanie prawicowej wizji ludu jako konserwatywnego, nacjonalistycznego i uprzedzonego, przez co spotyka ją krytyka, że przestaje być orędowniczką emancypacji i obrończynią mniejszości. Problem w tym, że tak jak nie można mówić o postępie kulturowym, gdy odbywa się on materialnym (i kulturowym) kosztem klasy robotniczej, tak też trudno wyprowadzić sobie znaczące zwycięstwa na polu socjalnobytowym bez emancypacji rozumianej jako odmowa ślepego posłuszeństwa, dystans wobec narzuconych autorytetów i dogmatów, zdolność do kolektywnego działania, czy wykształcenie aspiracji, które będą domagały się – również materialnego – zaspokojenia. Lewica socjalna potrzebuje własnego progresywizmu: opartego na różnicy względem kultury dominującej, transmitującej wartości prokapitalistyczne, korporacyjne i nowomieszczańskie; dowartościowującego oddolną twórczość i sprawczość; odrzucającego kuratelę oświeconych elit i redukowanie kultury do sfery „wyższych”, zewnętrznych, niedostępnych człowiekowi wartości.
Tego rodzaju drogi wyjścia – poza alternatywę bezklasowej lewicy progresywnej i klasowej lewicy konserwatywnej – znajdujemy u brytyjskich marksistów. Ich lewicowość dialoguje z rodzimymi tradycjami, ale nie po to, by popaść w jakiś zgrzebny konserwatyzm, lecz po to, by wysnuć z nich bardziej sprawiedliwą społecznie i postępową przyszłość. Nawet gdy wzdycha do starej, dobrej Merry England, to nie po to, by zawrócić kijem Tamizę, ale by zmienić jej przyszły nurt. Gdy poszukuje tradycji plebejskich z ich dawnymi zwyczajami, zdrowym rozsądkiem i utartymi świętościami, to nie dla celów tradycjonalistycznych, lecz po to, by przy ich pomocy skuteczniej generować opór i praktyki subwersywne. Jeśli pozostaje głęboko przywiązana do kultury narodowej, to tylko po to, by w niej samej znaleźć pierwiastki zabezpieczające przed nacjonalizmem, imperializmem i rasizmem. Jeśli wyżej niż bohaterów i symbole zaczerpnięte z zagranicy, ceni swoich Robin Hoodów, kopaczy i tkaczy, to nie dla celebracji narodowej supremacji, ale dla pielęgnowania czerwieni, która pozostawałaby bliska, zrozumiała, żywa i internacjonalistyczna – w szczególności dla ludzi pracy. „Patriotyczna herezja” służy tu więc odebraniu monopolu na rzekomą „postępowość” klasom uprzywilejowanym. Zamiast uniwersyteckich mód na niemiecką dialektykę, kawiarnianych dysput o francuskim poststrukturalizmie, czy kursów partyjnych o stalinowskim komunizmie, które służą oświecaniu (i nierzadko – demonizowaniu) nieuświadomionych, brytyjscy marksiści bardziej zainteresowani są ludowymi tradycjami solidarności i nieposłuszeństwa, pamfletami lewellerów, pieśniami czartystów, poezją rewolucyjnych romantyków, petycjami obrońców dóbr wspólnych, wspólnotowością walijskich górników, czy dziełami robotniczych dydaktyków. Wolą raczej być przez nich oświecani niż sami oświecać. Wprawdzie nie wszystko, co przychodzi z dołu jest postępowe, ale wszystko, co jest postępowe, przychodzi z dołu i wykuwa się w walce.
Spór drugi: baza czy nadbudowa?
Innym z najistotniejszych podziałów na lewicy, nie tylko polskiej, jest ten dokonujący się po linii materialne/kulturowe, baza/nadbudowa, byt/świadomość. Lewica, albo koncentruje się na prawach pracy i świadczeniach socjalnych, albo na walce z kościołem i prawach osób LGBTQ. Dylemat „baza czy nadbudowa” mocno pokrywa się oczywiście z dylematem „tradycja czy postęp”. Wspominamy tutaj jednak o nim osobno ze względu na wkład brytyjskich marksistów w krytyczne przemyślenia – i przekroczenie – dychotomii bazy i nadbudowy.
To, w jaki sposób przyswajamy dyscyplinę i buntujemy się, to, jaki podział bogactwa uważamy za sprawiedliwy, to, czy nasze formy spędzania czasu wykształcają w nas raczej podległą, czy raczej skłonną do emancypacji podmiotowość, to, z kim odczuwamy solidarność i na jakiej podstawie, jest tyleż sprawą ekonomii, co kultury. Każda ekonomia jest kulturowa i każda kultura jest oparta na danej ekonomii. A zatem za każdą walką klasową musi stać określona wizja sprawiedliwych stosunków społecznych. Oddzielanie problemów ducha od problemów brzucha jest przywilejem klas uprzywilejowanych, które nigdy nie chodzą spać głodne. To dla nich kultura może być odrębnym zagadnieniem – sferą wolnej gry, oderwanych od materii życia intelektualnych dywagacji. Jeśli chodzi zaś o kulturę klasy robotniczej, to marksiści brytyjscy byli nią zawsze zainteresowani w sposób szczególny, mając świadomość, że jest duch spleciony jest z ciałem, zręczność rąk i siła mięśni zależą od kondycji afektywnej, a walka klasowa wymaga i toczy się zarówno o chleb, jak i róże, sprawiedliwość i piękno. Odziedziczone wartości, zaszczepione nawyki, uznawane autorytety, podejmowane praktyki kulturowe, aspiracje intelektualne itd. okazywały się dla brytyjskich marksistów nieodzowne do badania społecznego położenia klasy robotniczej i organizowania jej politycznego potencjału. Kategorie takie jak struktury odczuwania, ekonomie moralne, czy ludowy modernizm pozwalały brytyjskim marksistom studiować kulturę robotniczą na kontinuum podległość-opór, uwzględniwszy w tych studiach rolę architektury, seksualności, muzyki, literatury, czy filmu. Obraz klasy robotniczej, jaki wyłania się z tych prac, jest jak najdalszy od dziś rozpowszechnionego wizerunku ksenofobicznego, prostackiego prola, któremu należy schlebiać odwołaniami do najniższych instynktów i grać wyłącznie znane mu melodie, albo prawić kazania, wykłady i szkolenia z savoir vivre’u postępowości. Kultura robotnicza charakteryzuje się nastawieniem łączącym zachowawczość z buntowniczością, przyziemny praktycyzm z artystowskimi ambicjami. To kultura walcząca o przetrwanie, ale chcą przetrwać po to, by móc zmieniać się na własnych zasadach.
Spór trzeci: parlamentaryzm czy praca u podstaw?
Ostatni podział, który ma fundamentalne znaczenie także dla rozwoju brytyjskiego marksizmu, odnosi się do zwolenników parlamentaryzmu a orędownikami pracy u podstaw. Ci pierwsi szans na zmiany upatrują we wprowadzaniu własnych posłów i wchodzenie w sojuszu z ugrupowaniami nielewicowymi z pozycji słabszego koalicjanta. Ci drudzy odrzucają to podejście jako z konieczności skorumpowane, nieefektywne, a może i kontrproduktywne, akcentując zamiast tego potrzebę rozwiązania konkretnych problemów społecznych tu i teraz, w ramach bieżącej działalności aktywistycznej. Nie wdając się tutaj w dyskusję między tymi dwiema opcjami, należy zauważyć, że tym, co je łączy jest założenie, że zmienianie świata jest nade wszystko zadaniem działaczy – spór dotyczy tego, z jakiego poziomu działacze mają do tego zadania przystąpić (oczywiście zawsze mówi się o potrzebie budowy masowego ruchu, zdobywaniu poparcia, aktywizacji klasy robotniczej itd., ale w praktyce te slogany okazują się tylko sloganami).
Ów spór dzielił rzecz jasna również brytyjskich marksistów, ale niezależnie od mierzalnych sukcesów politycznych lewicy, wykazywali oni zrozumienie dla wagi, jaką w dłuższej perspektywie odgrywa zachowanie i rozwój lewicowej kultury, nawet nie tyle w rozumieniu cyrkulacji pewnych dzieł, idei, czy mediów, co rozbudowy zbiorowej formy życia, która ich dostarcza i karmi się nimi. W tym celu niezbędne było zagwarantowanie klasie robotniczej możliwości autoekspresji, tworzenia i przeżywania świata w sposób wolny i pełnowartościowy, nawet w warunkach ekonomicznego wyzysku i braku politycznej reprezentacji. Z tej perspektywy przemówienia lewicowych posłów, wykłady krytycznych intelektualistów, czy kampanie NGOsów nie mają większego znaczenia, jeśli nie stoją za nimi rzesze nieuprzywilejowanych, którzy w tym, jak instynktownie myślą, co czują i jak działają, nie przygotowują już nadejścia świata post-kapitalistycznego. By uchwycić te „struktury odczuwania”, w równej mierze, co teksty teoretyczne i opracowania historyczne będzie interesowała nas kultura popularna – wygolone głowy punków i szare koszule post-punkowców, wytapirowane włosy gotów i skórzane kurtki modsów, dzieci górników szkolące sokoły i ujarzmiające syntezatory, rabatki pielęgnowane przez George’a Orwella i duchy wywoływane przez Marka Fishera. Być może największy wkład brytyjskiego marksizmu dotyczy nie tego, jak obalać kapitalizm – ta tradycja nigdy nie była szczególna dobra w obmyślaniu rewolucji i skora do jej organizowania – ale tego, jak, z narzędzi i materiałów starych i nowych, zmontować komunistyczny sposób produkcji, produkcji kolektywnego pragnienia, zjednoczenia ekonomii rzeczy i ekonomii libidalnej, konstytuowania nowych dóbr wspólnych.
Advertisement
Event Venue & Nearby Stays
Wydział Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego, ul. Uniwersytecka 22/26,Wroclaw, Poland